Tren - genealogia pojęcia

Słowo "tren" wywodzi się od greckiej nazwy śpiewu kultowego, poświęconego opłakiwaniu zmarłych: goos. Threneo oznaczało opłakuję, żalę się, zaś pochodne threnos określało lament nad zmarłym, pieśń żałobną lub w znaczeniu bardziej ogólniejszym żal, biadanie nad czymś , nad kimś czy wreszcie nad sobą samym. W tym też ogólniejszym znaczeniu słowo to przeniknęło do greckiej, a potem także do łacińskiej wersji Starego Testamentu jako określenie lamentacji Jeremiasza. Natomiast rzymianie, za łaciński odpowiednik greckich trenów uznawali neniae, określając tą nazwą utwory Simonidesa z Keos. Dziedzictwo starożytne oraz średniowieczne wywarło olbrzymi wpływ na świadomość ludzi renesansu, a później baroku. Ludzie Ci zazwyczaj twórcy i odbiorcy literatury dwujęzycznej, pisanej po łacinie i w językach narodowych, wymiennie i na ogół jednoznacznie używali słów : threni, neniae i lamenta. Tak też było w literaturze renesansowej i barokowej w Polsce, gdzie prócz określeń antycznych, często polonizowanych, pojawiały się także bardziej swojskie jak np. : " żal", "płacz żałosny", " żal nagrobny", " płacz nagrobny", " łzy gorzkie", "serdeczne żale", " łzy smutne", "żałosne narzekania", " pieśń żałosna", " żałobna". Stosowano też łacińskie określenia: lessus, co oznacza narzekanie, płaczliwe zawodzenie ( Sz. Szymonowic). Możemy również zauważyć bliską słownie trenom, zaczerpniętą z greki nazwę threnodia ( lament, opłakiwanie) oraz periody jak nazwał swój pierwszy cykl wierszy na śmierć syna W. Potocki. Teorię trenu zapoczątkował w średniowieczu Izydor z Sewilli ( VI/VIIw.), który w popularnym kompendium encyklopedycznym Etymologiae pod wpływem wersji Wulgaty uznał Jeremiasza opłakującego Jerozolimę i nieszczęścia swych współwyznawców za pierwszego twórcę trenu, czyli z łacińska lamentu, a po nim dopiero wymienił Simonidesa, uznawanego jednogłośnie za najznakomitszego piewcę żalu oraz twórcę trenu. W okresie renesansu uwagę teoretyków przykuła zwłaszcza cykliczność trenów. W literaturach renesansowej i barokowej w Polsce, jak i w innych krajach Europy, powstających w języku łacińskim, czy tez w językach narodowych, treny pisano jako utwory pojedyncze bądź tez cykle utworów, przy czym zwłaszcza w późnym renesansie i w dobie baroku większą popularność zyskiwały kompozycje drugiego typu. F. Robortelo w traktacie De elegia ( 1548) żałosnych i pogrzebowych, dla których tradycji doszukiwał się w greckich trenach, powołując się na Didymusa (gramatyka i filologa greckiego w I w. p.n.e.) i neoplatonika Proklosa (V w. n.e.).

Poezja żałobna w Polsce

W okresie średniowiecza w poezji żałobnej wiodą prym niewielkie epitafia i obszerniejsze utwory tzw. plankty lub żale. W pierwszej połowie XVI w. poezję żałobną spopularyzowali w Polsce poeci łacińscy : J. Dantyszek, A. Krzycki, Paweł z Krosna, K. Janicki. Uprawiali oni takie zwłaszcza gatunki funeralne , jak epitafium i epicedium. Autorem trenów łacińskich był A. Trzecieski. Jego Threnodia, pisana na śmierć Wacława z Szamotuł, powstała w 1568-1573. Po śmierci Kochanowskiego wydał też Threnodia in funere [...] Joannis Cochanovii w 1585. Utwory żałobne pisał również Kochanowski , elegia na śmierć Jana Tarnowskiego, powstała w roku 1561. Jednakże twórcą i właściwym kodyfikatorem trenu stał się dopiero w swym cyklu utworów żałobnych na temat śmierci Urszuli.

Treny Jana Kochanowskiego

Treny Kochanowskiego ukazały się drukiem w 1580r.Poeta stworzył cykl złożony z 19 utworów. Postać Orszuli, epizodycznie ukazana w różnych ujęciach, jest tu właściwie tylko punktem odniesienia lirycznych skarg i rozpaczy ojca. Śmierć dziecka stała się powodem światopoglądowego dramatu poety. On sam podejmuje rozpaczliwe przezwyciężenie kryzysu Odbiorca uczestniczy w wielkim wybuchu żalu, rozpaczy i buntu przeciwko uznawanym powszechnie ideałom filozoficznym i religijnym, które zawiodły w czasie największej próby. W trenie XIX zatytułowanym Sen, który zamyka cały cykl zamykającym cykl ukazana jest „konkluzja pocieszenia” odpowiadająca renesansowemu ideałowi „miary we wszem” oraz podanie się wyrokom bożym zgodne z wiarą chrześcijańską.
Treny mają spójną budowę i stanowią zaplanowaną z góry całość kompozycyjną. Nadaje im to kształt utworu jednolitego jednolitego konstrukcje w pewien sposób poematową Treny maja bliski związek z tradycja antyczna i humanistyczna – epidium. Epidium było utworem o konstrukcji zwartej i jednolitej, mimo iż składało się z części. Kochanowski zdecydował się na kompozycje cyklu utworów operujących poszczególnymi członami właściwościami epicedium.
W trenach Kochanowskiego wyrażony został przede wszystkim dramat uczuciowy oraz narastający stopniowo kryzys światopoglądowy p[poety. Wprowadzone zostały także elementy pieśniowe i psalmowo-modlitewne lub lamentacyjne. Służyły wypowiedzeniu lirycznej (z dodatkiem ironii i autoironii) skargi na nieszczęście budzące nieukojony żal, którego żadne powagi i argumenty nie mogą powstrzymać, w którym jedynym lekarstwem jest czas.

Treny polityczne

W literaturze polskiej doby renesansu i baroku tren był przede wszystkim, ale nie wyłącznie kompozycją żałobną. Posługiwano się nią również w liryce patriotycznej do wyrażania bólu, rozpaczy, troski obywatelskiej z powodu nieszczęść trapiących ojczyznę. Ta forma wypowiedzi literackiej często stojąca na pograniczu liryki i wierszowanej publicystyki , zdobyła już dużą popularność popularność pod koniec XVI w. – J. Miączyński Lament Matki Korony Polskiej z śmierci […] Stefana I, króla polskiego z 1586. Formę trenu w lirycznych wierszach łączono czasem z formą pobudki. Pisywano też treny piętnujące pewne niekorzystne przejawy życia społecznego – S.S. Szemiota Tren na wygraną sprawiedliwość sprawiedliwość z 1684.

Schyłek renesansu i baroku

Dla następców Kochanowskiego zwłaszcza dla poetów barokowych, Treny stały się przede wszystkim wzorem doskonalej cyklicznej kompozycji żałobnej. Dla większości późniejszych autorów wyrażenie żalu po zmarłej osobie stawało się celem głównym. Treści światopoglądowe były traktowane marginalnie i przedstawiane w krótkich sentencjonalnych refleksjach. Największy rozkwit cyklów trenowych w Polsce obserwujemy po roku 1580. Szereg utworów tego typu rozpoczynają: S.F. Klonowic, J. Kochanowski, później dołączyli do nich S. Grochowski, H. Morsztyn, D. Naborowski, M. Ubiszewski. Z czasem kompozycje cykliczne stały się mniej rozbudowane. Zawierały przeważnie kilka utworów elegijnych oraz krótkich nagrobków, które stylem nawiązywały do epitafiów Kochanowskiego. Podobnie jak u Kochanowskiego, niektóre treny ( V i VIII) Morsztyna są pisane wierszem stroficznym jednak żal po zmarłym i słowa pociechy kierowane do rodziny biorą gore nad ogólnymi refleksjami.Podkreślają marność uciech doczesnego świata i wyższość „radości wiecznych”. D. Naborowski natomiast w swoich trenach wprowadza tonacje graniczącą z katastrofizmem, ukazuje zachwianie harmonii świata i stosunków miedzy ludzkich.
Moda na cykle trenów utrzymuje się i rozprzestrzenia w późniejszej literaturze barokowej.Tworzą wówczas: S. Twardowski, W. Kochowski, Z Morsztyn, W. Potocki, piszą oni zarówno cykliczne kompozycje trenowe jak i obszerne utwory noszące nazwę tren. Na szczególną uwagę zasługują tu treny S. Twardowskiego, Maryjannie Twardowskiej, wdzięczne dziecinie,jedynaczce swojej napisał ( 1674). Nie są one w prawdzie tak obszerne jak treny Kochanowskiego, ale odnajdujemy w nich wiele podobieństw; wyraz intymnych uczuć rodzinnych (rozpacz ojca po starcie dziecka) oraz kryzys światopoglądowy.
Poeta renesansowy w Trenie XIX porównał Orszulke do „wdzięczniej jutrzenki” zaś poeta barokowy posługując się tym samym pomysłem wydobył całą gamę świateł i cieni w rozmaitym stopniu ich natężenia, w ten sposób przedstawiając proces gaśnięcia dziecka oraz mrok rozpaczy spowijający serce ojca.
W utworach W. Potockiego dominuje tonacja vanitas. Wartości doczesne porównano, do tego co nieuchwytne i przemijające.Ból ojcowski jest tu przedstawiony w wielu wariantach sprowadza się do postawy rezygnacji i szukania wyjścia z nieszczęśliwej sytuacji.Cykle trenów pisane były także u schyłku baroku przez W.S. Chrtościńskiego. Autor w swej twórczości opłakuje utratę ukochanej małżonki Agnieszki. Kompozycje tego typu przetrwają do epoki stanisławowskiej.

JAN KOCHANOWSKI, NIEFORTUNNY OCIEC, SWOJEJ NAMILSZEJ DZIEWCE Z ŁZAMI NAPISAŁ. NIE MASZ CIĘ, ORSZULO MOJA! - TREN I

Wszytki płacze, wszytki łzy Heraklitowe

I lamenty, i skargi Symonidowe,

Wszytki troski na świecie, wszytki wzdychania

I żale, i frasunki, i rąk łamania,

Wszytki a wszytki za raz w dom się mój noście,

A mnie płakać mej wdzięcznej dziewki pomożcie,

Z którą mię niepobożna śmierć rozdzieliła

I wszytkich moich pociech nagle zbawiła.

Tak więc smok, upatrzywszy gniazdko kryjome,

Słowiczki liche zbiera, a swe łakome

Gardło pasie; tymczasem matka szczebiece

Uboga, a na zbójcę coraz się miece,

Prózno ! bo i na sarnę okrutnik zmierza,

A ta nieboga ledwe umyka pierza.

"Prózno płakać" - podobno drudzy rzeczecie.

Cóż, prze Bóg żywy, nie jest prózno na świecie?

Wszytko prózno! Macamy, gdzie miękcej w rzeczy,

A ono wszędy ciśnie! Błąd - wiek człowieczy!

Nie wiem, co lżej : czy w smutku jawnie żałować,

Czyli się z przyrodzeniem gwałtem mocować?

TREN V


Jako oliwka mała pod wysokim sadem

Idzie z ziemie ku górze macierzyńskim śladem,

Jeszcze ani gałązek, ani listków rodząc,

Sama tylko dopiro szczupłym prątkiem wschodząc:

Tę jesli, ostre ciernie lub rodne pokrzywy

Uprzątając, sadownik podciął ukwapliwy,

Mdleje zaraz, a zbywszy siły przyrodzonej,

Upada przed nogami matki ulubionej -

Takci się mej namilszej Orszuli dostało.

Przed oczyma rodziców swoich rostąc, mało

Od ziemie się co wznióswszy, duchem zaraźliwym

Srogiej Śmierci otchniona, rodzicom troskliwym

U nóg martwa upadła. O zła Persefono,

Mogłażeś tak wielu łzam dać upłynąć płono?

TREN XIII


Moja wdzięczna Orszulo, bodaj ty mnie była

Albo nie umierała lub się nie rodziła!

Małe pociechy płacę wielkim żalem swoim

Za tym nieodpowiednym pożegnaniem twoim.

Omyliłaś mię jako nocny sen znikomy,

Który wielkością złota cieszy smysł łakomy,

Potym nagle uciecze, a temu na jawi

Z onych skarbów jeno chęć a żądzą zostawi.

Takeś ty mnie, Orszulo droga, uczyniła

Wielkieś nadzieje w moim sercu roznieciła,

Potymeś mię, smutnego, nagle odbieżała

I wszytki moje z sobą pociechy zabrała.

Wzięłaś mi, zgoła mówiąc, dusze połowicę;

Ostatek przy mnie został na wieczną tesknicę.

Tu mi kamień, murarze, ciosany połóżcie,

A na nim tę nieszczęsną pamiątkę wydróżcie:

"Orszula Kochanowska tu leży, kochanie

Ojcowe albo raczej płacz i narzekanie.

Opakeś to, niebaczna śmierci, udziałała

Nie jać onej, ale mnie ona płakać miała."

TREN XIX - ALBO SEN


Żałość moja długo w noc oczu mi nie dała

Zamknąć i zemdlonego upokoić ciała ;

Ledwie mię na godzinę przed świtaniem swymi

Sen leniwy obłapił skrzydły czarnawymi.

Natenczas mi się matka włamie ukazała,

A na ręku Orszulę moję wdzięczną miała,

Jaka więc po paciorek do mnie przychodziła,

Skoro z swego posłania rano się ruszyła.

Giezłeczko białe na niej, włoski pokręcone,

Twarz rumiana, a oczy ku śmiechu skłonione.

Patrzę, co dalej będzie, aż matka tak rzecze:

"Śpisz, Janie? czy cię żałość twoja zwykła piecze?"

Zatym-em ciężko westchnął i tak mi się zdało,

Żem się ocknął. - A ona, pomilczawszy mało,

Znowu mówić poczęła : "Twój nieutolony

Płacz, synu mój, przywiódł mię w te tu wasze strony

Z krain barzo dalekich, a łzy gorzkie twoje

Przeszły aż i umarłych tajemne pokoje.

Przyniosłam ci na ręku wdzięczną dziewkę twoją,

Abyś ją mógł oglądać jeszcze, a tę swoją

Serdeczną żałość ujął, która tak ujmuje

Sił twoich i tak zdrowie nieznacznie twe psuje,

Jako ogień suchy knot obraca w perzyny,

Darmo nie upuszczając namniejszej godziny.

Czyli nas już umarłe macie za stracone

I którym już na wieki słońce jest zgaszone?

A my, owszem, żywiemy żywot tym ważniejszy,

Czym nad to grube ciało duch jest szlachetniejszy.

Ziemia w ziemię się wraca, a duch, z nieba dany,

Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany?

O to się ty nie frasuj, a wierz niewątpliwie,

Że twoja namilejsza Orszuleczka żywie.

A tu więc takim ci się kształtem ukazała,

Jakoby się śmiertelnym oczom poznać dała.

Ale między anioły i duchy wiecznymi

Jako wdzięczna jutrzenka świeci, a za swymi

Rodzicami się modli, jako to umiała

Z wami będąc. choć jeszcze słów nie domawiała.

Jesliżeć też stąd roście żałość, że jej lata

Pierwej są przyłomione, niżli tego świata

Rozkoszy zażyć mogła? O biedne i płone

Rozkoszy wasze, które tak są usadzone,

Że w nich więcej frasunków i żałości więcej!

Czego ty doznać możesz sam z siebie napręcej!

Ucieszyłeś się kiedy z dziewki swej tak wiele,

Żeby pociecha twoja i ono wesele

Mogło porównać z twoim dzisiejszym kłopotem?

Nie rzeczesz tego, widzę! Także trzymaj o tem,

Jakoś doznał, ani się frasuj, że tak rana

Twojej ze wszech namilszej dziewce śmierć zesłana!

Nie od rozkoszyć poszła; poszłać od trudności,

Od pracej, od frasunków, od łez, od żałośni,

Czego świat ma tak wiele, że by też co było

W tym doczesnym żywocie człowieczeństwu miło,

Musi smak swój utracić prze wielkość przysady,

A przynamniej prze bojaźń nieuchronnej zdrady.

Czegóż płaczesz, prze Boga? Czegóż nie zażyła?

Że sobie swym posagiem pana nie kupiła?

Że przegróżek i cudzych fuków nie słuchała?

Że boleści w rodzeniu dziatek nie uznała?

Ani umie powiedzieć, czego jej troskliwa

Matka doszła : co z więtszym utrapieniem bywa,

Czy je rodzić, czy je grześć? - Takieć pospolicie

Przysmaki wasze, czym wy sobie świat słodzicie! -

W niebie szczere rozkoszy, a do tego wieczne,

Od wszelakiej przekazy wolne i bezpieczne;

Tu troski nie panują, tu pracej nie znają,

Tu nieszczęście, tu miejsca przygody nie mają,

Tu choroby nie najdzie, tu nie masz starości,

Tu śmierć, łzami karmiona, nie ma już wolności.

Żyjem wiek nieprzeżyty, wiecznej używamy

Dobrej myśli, przyczyny wszytkich rzeczy znamy.

Słońce nam zawżdy świeci, dzień nigdy nie schodzi

Ani za sobą nocy niewidomej wodzi.

Twórcę wszech rzeczy widziem w jego majestacie,

Czego wy, w ciele będąc, prózno upatrzacie.

Tu w czas obróć swe myśli, a chowaj się na te

Nieodmienne, synu mój, rozkoszy bogate!

Doznałeś, co świat umie i jego kochanie;

Lepiej na czym ważniejszym zasadź swe staranie!

Dziewka twoja dobry los, możesz wierzyć, wzięła,

A własnie w swoich rzeczach sobie tak poczęta,

Jako gdy kto, na morze nowo się puściwszy,

A tam niebezpieczeństwo wielkie obaczywszy,

Woli nazad do brzegu. Drudzy, co podali

Żagle wiatrom, na ślepe skały powpadali;

Ten mrozem zwyciężcny, ten od głodu zginął,

Rzadki, co by do brzegu na desce przypłynął.

Śmierci zniknąć nie mogła, by też dobrze była

Onę dawną Sybillę wiekiem swym przeżyła.

To, co mimo być potym, uprzedzić wolała;

Tymże mniej tego świata niewczasów doznała,

Drugie po swych namilszych rodzicach zostają

I ciężkiego siroctwa, nędzne, doznawają.

Wypchną drugą za męża leda jako z domu,

A majętność zostanie, sam to Bóg wie komu.

Biorą drugie i gwałtem, a biorą i swoi,

Ale i w hordach część się wielka ich zostoi,

Gdzie w niewoli pogańskiej i w służbie sromotnej

Łzy swe piją czekając śmierci wszytkokrotnej.

Tego twej wdzięcznej dziewce bać się już nie trzeba,

Która w swych młodych leciech wzięta jest do nieba

Żadnych frasunków tego świata nie doznawszy

Ani grzechem dusze swej drogiej pomazawszy.

Jej tedy rzeczy, synu - nie masz wątpliwości -

Dobrze poszły, ani stąd używaj żałości! -

Swoje szkody tak szacuj i omyłki swoje,

Abyś nie przepamiętał, że baczenie twoje

I stateczność jest droższa! W tę bądź przedsię panem,

Jako się kolwiek czujesz w pociechy obranem.

Człowiek urodziwszy się zasiadł w prawie takim,

Że ma być jako celem przygodom wszelakim;

Z tego trudno się zdzierać! Pocznimy, co chcemy,

Jesli po dobrej woli nie pójdziem, musiemy,

A co wszystkich jednako ciśnie, nie wiem, czemu

Tobie ma być, synu mój, naciężej jednemu.

Śmiertelna jako i ty twoja dziewka była;

Póki jej zamierzony kres był, póty żyła.

Krótko wprawdzie! ale w tym człowiek nic nie włada,

A wyrzec też, co lepiej, niełacno przypada.

Skryte są Pańskie sądy; co się Jemu zdało,

Nalepiej, żeby się też i nam podobało.

Łzy w tej mierze niepłatne; gdy raz dusza ciała

Odbieży, prózno czekać, by się wrócić miała.

Ale człowiek nie zda się praw szczęściu w tej mierze,

Że szkody pospolicie tylko przed się bierze,

A tego baczyć nie chce ani mieć w pamięci,

Co mu też czasem padnie wedle jego chęci.

Tać jest władza Fortuny, mój namilszy synie,

Że nie tak uskarżać się, kiedy nam co zginie,

Jako dziękować trzeba, że wżdam co zostało,

Bo to wszytko nieszczęście w ręku swoich miało.

A tak i ty, folgując prawu powszechnemu,

Zagródź drogę do serca upadkowi swemu

A w to patrzaj, co uszło ręki złej przygody;

Zyskiem człowiek zwać musi, w czym nie popadł szkody

Na koniec, w co się on koszt i ona utrata,

W co się praca i twoje obróciły lata,

Któreś ty niemal wszytkie strawił nad księgami,

Mało się bawiąc świata tego zabawami?

Teraz by owoc zbierać swojego szczepienia

I ratować w zachwianiu mdłego przyrodzenia!

Cieszyłeś przedtym insze w takiejże przygodzie:

I będziesz w cudzej czulszy niżli w swojej szkodzie?

Teraz, mistrzu, sam się lecz! Czas doktór każdemu,

Ale kto pospolitym torem gardzi, temu

Tak póznego lekarstwa czekać nie przystoi!

Rozumem ma uprzedzić, co insze czas goi.

A czas co ma za fortel? Dawniejsze świeżymi

Przypadkami wybija, czasem weselszymi,

Czasem też z tejże miary; co człowiek z baczeniem

Pierwej, niż przyjdzie, widzi i takim myśleniem

Przeszłych rzeczy nie wściąga, przyszłych upatruje

I serce na oboję fortunę gotuje.

Tego się, synu, trzymaj, a ludzkie przygody

Ludzkie noś; jeden jest Pan smutku i nagrody."

Tu zniknęła. - Jam się też ocknął. - Aczciem prawie

Niepewien, jeslim przez sen słuchał czy na jawie.

EPITAFIUM HANNIE KOCHANOWSKIEJ

I tyś, Hanno, za siostrą prędko pospieszyła

I przed czasem podziemne kraje nawiedziła,

Aby ociec nieszczęsny za raz odżałował

Wszytkiego, a na trwalsze rozkoszy się chował.

MARIANNIE TWARDOWSKIEJ, WDZIĘCZNEJ DZIECINIE, JEDYNACZCE SWOJEJ, OJCIEC NAPISAŁ TREN I


TREN II


TREN IV


PERIOD PIERWSZY


O stu strun cytrę nastroiwszy smutną,

Pójdę, ach, pójdę, z żałobą okrutną,

Worem okryty, gdzie podziemne gruby

Bez dusz ciał ludzkich mieszkają pałuby,

Płaczliwy lament żałosnym koncentcm

W rzewne stosując treny z instrumentem.

Takowa postać i moja pokuta

Aza mi zmiękczy żelaznego Pluta.

Powiedz, którędy, Orfeuszu, droga

I jaki przystęp do tamtego boga,

Którędyś swojej szukał Eurydyki.

Nie ustraszą mnie przeraźliwe ryki

Ogromnych Gorgon, nie odrażą smrody

Letejskich jezior i styksowej wody;

Nie zlęknę się, nie, w Acheroncie szumu

I pójdę śmiele do onego promu,

W którym na niższe blade cienie światy

Z tej ziemie Charon przewozi brodaty.

Umilknie Cerber, gdy okrutną Scyllę

Deszczem rzewliwych łez moich rozkwilę:

Jeżeli w piersiach mięsne serca czują,

W mojej mnie dzisia przygodzie ratują,

Wrócą mi syna, wrócą ciało duszy;

Albo jeśli płacz tyrana nie ruszy,

Niech o mnie zamkną niecofnione wrota,

Dawszy tu koniec mojego żywota,

Ponurzywszy mnie w śmiertelnej kałuży;

Bo żyć po tobie niepodobna dłużej,

Wdzięczny Stefanie, i z tego terminu

Pójdę w przykłady miłości ku synu.

PERIOD DZIEWIĄTY


Precz stąd muzyka i ucieszne pieśni,

Niechaj o dobrej myśli mi się nie śni,

Precz instrumenty, precz wesołe skrzypce,

W żałosnej wszytkich mych pociech rozsypce,

Wszelakie skoki i tańce, i trele,

Uciekło moje na wieki wesele.

Nic mi po arfie, nic mi po wijoli,

Nie gra, nie śpiewa, kogo serce boli.

Gdy się tak zdało Bogu memu smutnie

Oczu i serca zranionego lutnie

W rzewliwych trenów żałobliwe tony

Nastroić, póki dusze w ciele, strony -

Tych tylko jednych pełne moje uszy.

Niech mnie sobie nikt rozśmieszyć nie tuszy,

Chyba jako się śmiał, w powszechnym płaczu,

Hannibal jarzmem nakryty haraczu:

Nie tylko rozum, i afekty mieni,

Gdy się żal w serce człowiecze wkorzeni.

Ach, ach, jakoż mnie nie ma z fundamentu

Mieszać? Gdzież koniec mojego lamentu,

Że cię już nie mam, żem cię miawszy zgubił,

Któregom nad się i nad wszytko lubił,

Mój wdzięczny synu, jedyne kochanie,

Piękny Stefanie.

PERIOD OŚMNASTY


Pisać czy płakać będę, czy oboje razem,

Nieznośnego frasunku zmieszany obrazem?

Płakać oko, a serce wielkość mojej szkody

Pisać każe: nie masz łez z inkaustem zgody.

Piszę przecie i płaczę, a co większa, śpiewam:

I rymy, i litery gorzkim płaczem zlewam.

Gra Samson nieszczęśliwy, choć mu niewesoło

Głowę z włosów i z oczu obnażono czoło,

Skacze, choć ślepy, mściwe ciesząc Filistyny,

Już, już śmierci od domu czekając ruiny.

Śpiewam i ja mizerny, jakowym więc krzykiem

Smutny łabędź pod ostrym świat żegna kozikiem;

Śpiewam i krwią z rannego serca sztychów wielą

Wylewam swą na papier skargę z Filomelą.

Dalila z Samsonowej, Scylla z Minosowej,

Mnie śmierć wystrzygła z głowy on włos purpurowy,

Wszytkich mych szczęśliwości zakład, sił i fortun;

Śpiewać przecie Apollo, niewczesny importun,

Przymusza, gdy tak ciężkie opłakuję plagi;

Kto znowu poróść może, jam do śmierci nagi!

Wywróciła tyranka, na których się stary

Dom mój wspierał, choć mocne zdały się, filary.

Ach, Stefanie, synu mój, łzami i okupem

Nie wrócony! tyś ci to domu mego słupem;

Niechajże razem z tobą tak straszną ruiną

Żywot, zdrowie i wszytkie me pociechy giną.

Ślepym jest: śmierć mi twoja wyłupiła oczy;

Trudno patrzyć, komu śmierć źrenice wytoczy:

Nic nie widzę przed sobą, tylko grób i mary.

Próżno mi przyjaciele kładą okulary

Świeckich pociech, bowiem ja nic nie widzę, co by

Mogło mnie z tak okrutnej podźwignąć choroby;

Wżdy śpiewam, wybijana choć już na zegarze.

Nie masz cię, nie masz, serca mego bezoarze!

Precz, precz wszyscy lekarze, precz apteki, bo tu

Tylko z samego nieba trzeba antydotu:

Ten doktor, który ranił, i zagoić może.

Gdy mi mego Stefana przywrócisz, o Boże,

Wtenczas dopiero przejżrę, wtenczas mi się wrócą

Wesołe dni, po których me lamenty nucą.